S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Nie lękajcie się ref.: Nie lękajcie się, nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi Nie lękajcie się, nie lękajcie się, otwórzcie drzwi Chrystusowi 1. Twoja droga, Panie mój, wzywa i zaprasza Choć za oknem ciemno jest, słyszę Twe wołanie Więc wychodzę z domu i spotykam braci S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Słuchaj Izraelu ref.: Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem, Pan jest naszym Bogiem, Panem jedynym. Miłość cierpliwa jest, miłość jest łaskawa, Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, Nie unosi się pychą, nie dopuszcza się bezwstydu, Nie szuka swego, nie unosi się gniewem. Bo tak powiedział ci Pan, bo tak powiedział ci Pan, S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Tak,tak Panie ref.: Tak, tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham! Tak, tak, Panie, przecież Ty to wiesz! 1. Zapytał Pan o świcie nad jeziorem rybaków, którzy zarzucali sieci: „Z jakim połowem wracacie do domu po pracy na łodzi tej nocy?” S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Nasze oczekiwanie 1. Szukam Ciebie o świcie, Synu Ojca Wiecznego. Szukam Twego oblicza, twarzy brata. Chcę usłyszeć Twe słowa, iść za Tobą po wodzie. Przyjdź o Panie i prowadź do miłości. Ref. Nasze oczekiwanie na Ciebie Panie nie ustanie. Usłysz nasze wołanie. Idziemy Tobie na spotkanie. Nasze oczekiwanie na Ciebie Panie nie ustanie. 2014, Siewcy Lednicy S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Ojciec Ojcze! Prowadź mnie, prowadź mnie, wola Twa niech dzieje się! 1. Prowadź mnie tam, gdzie mój dom, z Tobą chcę zamieszkać w nim. Siłę daj na każdy trudny krok, S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Błogosławcie Pana Błogosławcie Pana wszystkie ludy ziemi, Chwalcie Go i wysławiajcie na wieki! Chcę błogosławić Pana w każdym czasie, na ustach moich zawsze Jego chwała. Dusza moja będzie się chlubiła w Panu, niech słyszą pokorni i niech się weselą! Szukałem Pana, a On mnie wysłuchał i uwolnił od wszelkiej trwogi. S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Tańcem chwalmy Go Duchu Święty, wlej w nas radość, byśmy Boga chwalili, byśmy grali i śpiewali, jak król Dawid tańczyli. Wlej mądrość, by nas nie zwiodła światowa pokusa, byśmy mogli mężnie kroczyć śladami Chrystusa. Tańcem chwalmy Go! Tańcem chwalmy Go! Synu, dzięki za Twój wielki wobec Ojca szacunek, żeś na krzyżu Swoje życie oddał za nasz ratunek. S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Przemień nas Panie Przemień nas, Panie, uczyń cud jak dawniej w Kanie, Przemień nas, Panie, woda niech się winem stanie. Przed Tobą, Panie, wszelkie me pragnienie, napój mnie Sobą, tak jak kiedyś w niebie. Daj nam, Panie, siebie, daj nam Twego wina, prowadź przez życie mocą Twego Syna. Woda to stare przymierze, wino to nowy testament, woda przydaje się wierze, wino to wiary fundament. Świnki S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Otwórzcie bramy 1. Pańska jest ziemia, i co jest na ziemi, Jej długi okrąg z mieszkańcami swymi; On ją na morzach utrzymuje stale, I miękkie wody chciał dać za grunt skale. Ref.: Otwórzcie bramy, co nietknione stały Bramy wieczyste! Bo idzie Król chwały. Któż ten Król chwały? I Kto jest ten mężny? S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Córka Króla Ref. Pełna chwały, pełna wdzięku Córko Króla w Jego progi wejdź 1. Córki królewskie prowadzą ją do Króla odzianą w majestat i piękno Wiodą w radości i uniesieniu przez bramy niebieskiej chwały S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Chcemy spożyc Pismo Święte Każdy z nas musi oddychać, aby żyć, chleb powszedni spożywać, wodę pić, lecz nie samym chlebem człowiek żyje, mówi Pan, Pismo Święte jako pokarm Pan Bóg zesłał nam. Chcemy spożyć Pismo Święte, Chcemy spożyć słowo Twoje, Niechaj ono nam pomoże Znosić ciężkie życia znoje. S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Powstań przyjaciółko ma Powstań przyjaciółko ma, piękna, i pójdź! Bo oto minęła już zima, deszcz ustał i przeszedł na ziemi widać już kwiaty nadszedł czas przycinanie winnic Drzewo figowe wydało zawiązki owoców i winnic krzewy kwitnące już pachną S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Prośba o ducha Niech zstąpi Duch Twój Święty i odmieni nas, Nowego życia łaskę da na nowy czas! Dotknij Panie moich oczu abym światło widział znów, Moje usta otwórz bym Twe słowo głosić mógł. Ref. Chcemy patrzeć, chcemy słuchać, Ześlij Panie swego Ducha! 2015 S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Miłosierdzie Smutek męczy moją duszę, smutek męczy moją duszę, hej! - ją wyleczyć z tego muszę, hej! - ją wyleczyć z tego muszę. Idę przeto do kościoła, idę przeto do kościoła, hej! - by przed Tobą chylić czoła, S, Siewcy Lednicy Siewcy Lednicy - Tango Francesco Ref: Tango dla Pana naszego grajmy. Tango dla niego na głos śpiewajmy. Pokój zanieśmy na cały świat. Niech bratem znów będzie brat. Niech miłość Twa ogarnia nas. 1. Gdzie krzywda jest, tam siejmy przebaczenie, a wiarę tam, gdzie ciągle trwa zwątpienie. Siewcy Lednicy
Okres zatrudn. od 1997. Uczelnia. Uniwersytet Warszawski. Piotr Andrzej Nowak (ur. 1966 w Warszawie) – polski filozof, profesor zwyczajny, pracuje na Uniwersytecie w Białymstoku. Zajmuje się m.in. filozofią starożytną, filozofią polityczną, filozofią literatury oraz filozofią religii .
Drukuj E-mail SŁOWA JEGOh e h e h D G FisSłowa Jego są słodyczą i cały pełen jest e h e h e C hTaki jest miły mój, oto Przyjaciel mój, córki Jeruzalem.
Pasterz Hermasa. 1 List Klemensa Rzymskiego do Koryntian ». Przedmowa. Najwcześniejszy oryginalny zapis historyczny z końca 2-giego wieku, z Muratorian Kanon, podaje informację, że Hermas był bratem papieża Piusa I, który był Włochem z Aquileia synem Rufinusa. „Oxford dictionary of Popes” J.N.D. Kelly, światowej sławy historyk Prośmy, Dziękujmy, Módlmy się! Główne menuNawigacja wpisu ← Poprzedni Następny →Trolle (film) Trolle (oryg. Trolls) – amerykański film animowany (musical [1], komedia [2]) z 2016 roku w reżyserii Mike’a Mitchella i Walta Dohrna. Scenarzystami byli Jonathan Aibel i Glenn Berger, zdjęcia zrealizował Yong Duk Jhun, muzykę skomponował Christophe Beck, montażem zajął się Nick Fletcher.Kiedy zaczynamy czytać słowo Boże, wtedy ono „czyta” nasze życie. My „czytamy” Boga, a On „czyta” nas. Na tym polega Boże czytanie — lectio divina. Duch Boży, który tchnie kędy chce, wyznacza czytającemu drogę do spotkania z życiem zawartym w Jego słowie. To słowo Boże wyznacza rytm życia, a więc także rytm modlitwy serca — „rytm” naszych słów. Boże czytanie nie jest sposobem modlitwy, ustalonym przez człowieka. Jest modlitwą „ustalaną” w człowieku przez słowo Boże. Starożytni chrześcijanie unikali proponowania metod modlitwy, ponieważ nie chcieli, aby duch ludzki przywiązywał się do metod, zamiast do słowa Bożego, które przekracza wszelkie schematy rozumowania. Słowo jest nieprzewidywalne, prowadzi zawsze drogami nowymi, do tej pory nieznanymi. Zanim nastały szkoły duchowości, a z nimi metody modlitwy myślnej, podkreślano jedną modlitwę — tę zakorzenioną w tekście biblijnym. Modlitwa — według starożytnych pisarzy — jest jak drabina oparta o „ziemię” — o tekst biblijny i sięga aż do nieba — prowadzi przez medytację słowa i modlitwę serca do kontemplacji. Wszystko rodzi się i owocuje z ziarna słowa. To znamienne, że Jan Paweł II w programie na trzecie tysiąclecie zapisał powrót do tej właśnie modlitwy słowem. „Konieczne jest zwłaszcza — stwierdził — aby słuchanie słowa Bożego stawało się żywym spotkaniem, zgodnie z wiekową i nadal aktualną tradycją lectio divina, pomagającą odnaleźć w biblijnym tekście żywe słowo, które stawia pytania, wskazuje kierunek, kształtuje życie” (NMI, 39). Począwszy od średniowiecza, próbowano opisać modlitwę, która rodziła się z Bożego czytania. Podczas modlitewnego spotkania ze słowem Bożym zaobserwowano cztery „momenty”: lectio, meditatio, oratio i contemplatio. Należy je rozumieć nie tyle jako kolejne stopnie modlitwy, ile raczej jako uzupełniające się momenty w jednym jedynym doświadczeniu żywego spotkania ze słowem. To, co dzieje się z czytającym, kiedy z wiarą otwiera się na żywe słowo, przedstawił kartuz Guigo II, któremu nota bene przypisuje się ów klasyczny „podział na cztery” w opisie lectio divina: „To tak, jakby czytanie podawało ustom jeszcze stałe pożywienie, medytacja je przeżuwała i przełamywała, modlitwa je smakowała; kontemplacja utożsamia się także ze słodyczą, która wzbudza radość i pokrzepienie”. Lectio divina zatem to spotkanie ze słowem, które karmi nas życiem Bożym. W lectio czytający otwiera „usta” na treść słowa; w meditatio „trawi” je; w oratio „smakuje” słowa, tak iż serce, dotknięte jego smakiem, zaczyna modlić się do Boga — raz Go uwielbia, innym razem błaga czy korzy się przed Nim; w contemplatio zaś doświadcza łaski takiego stanu rozmiłowania w słowie, że wręcz utożsamia się z jego treścią, więcej: jednoczy się ze Słowem Osobowym, tak iż może powiedzieć: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20). Konkretne wydarzenie Najpierw uchwyćmy tekst (Łk 24,13-35) w jego całości. Dokonajmy krótkiej syntezy lektury duchowej, by potem, krok po kroku, „zbierać” i zgłębiać słowo. Łukasz w niezwykle żywy i obrazowy sposób relacjonuje historię dwóch uczniów, którzy — rozgoryczeni wydarzeniami „ostatnich dni” — uchodzą z Jerozolimy do Emaus. Nie wiedzą, że idą donikąd. „Zgarbieni” przez cierpienie, potrafią dzielić się jedynie bólem. Podczas gorącej wymiany zdań, która bardziej przypominała kłótnię niż dialog, spotykają, nie wiedząc o tym, Zmartwychwstałego. Rozmawiają z Nim w drodze, aż do wieczora, a z każdym krokiem zmienia się ich stan ducha. Ujęci osobą i słowami Nieznajomego, nalegają, by pozostał z nimi. Wchodzą razem do domu. Siadają do stołu i rozpoznają Go przy łamaniu chleba, ale wtedy On znika im sprzed oczu. Ich serca płoną. W tej samej chwili wstają od stołu i wracają do Jerozolimy — dokładnie tam, skąd uciekli. Spotykają innych, którzy już wiedzą o Jego zmartwychwstaniu. Oni też dzielą się swoim doświadczeniem. Razem „smakują” życie. Dlaczego Łukasz opisał to wydarzenie? Z pewnością kierował się jakąś intencją. Przywołanie historii dwóch uczniów musiało mieć duże znaczenie dla wspólnoty. Dla niej je zredagował. We wspólnocie Łukasza prawdopodobnie pojawił się kryzys wiary, spowodowany sytuacją historyczną i społeczno-religijną. I oto Ewangelista, pasterz wspólnoty, przypomina doświadczenie uczniów Jezusa, którzy żyli bardzo blisko Niego, ale pośród historii uwikłanej w grzech, pośród niezrozumiałych wydarzeń i cierpienia, nie potrafili odnaleźć sensu życia i obecnego wśród nich Jezusa. Nie widzieli Go i nie doświadczali Jego bliskości. Byli rozczarowani, bo spodziewali się, że On przemieni świat i ich wyzwoli. I chociaż inni z przekonaniem powtarzali, że On żyje, oni wątpili. Nie dostrzegali Jego działania we własnej codzienności. Nie zauważyli, że historia ich życia jest historią zbawienia. Łukasz, opisując pod natchnieniem to wydarzenie, pozostawił i nam żywe słowo, w którym tchnie Duch. Ewangelizuje nas samych, nasze wspólnoty, ilekroć z wiarą i uważnym sercem słuchamy. Duch bowiem tchnął nie tylko w chwili, gdy Łukasz zapisywał konkretne słowa, ale tchnie także „tu i teraz”, gdy czytamy je z wiarą. On zapewnia Pismom „wieczną młodość” (św. Ireneusz). Słowo jest „żyjące i skuteczne” (por. Hbr 4,12). Historia idących do Emaus powtarza się codziennie w Kościele i w świecie. Wszystko, co wydarzyło się w drodze, ma miejsce w naszym życiu, które toczy się między Jerozolimą a Emaus. Pamiętajmy, że Łukasz pisze Ewangelię dla uczniów, którzy, jak my, znali prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa, ale którzy pośród doświadczeń zdają się ją gubić, jakby pozostając przy wydarzeniach Wielkiego Piątku. Gdy ponownie odkryją dobrą nowinę o tym, że Jezus żyje, stanie się ona światłem, które rozświetli ich mroczną historię i zawróci ich z drogi rozczarowania i zwątpienia. Pozwoli im wrócić do Jerozolimy i na nowo odnaleźć siebie i swoją wspólnotę. Nam ta Ewangelia może codziennie wyjaśniać to, co aktualnie przeżywamy. W tradycji Kościoła wydarzenie opisane przez Łukasza przedstawiane jest jako „ikona” lectio divina. Jest to, w rzeczy samej, pierwsza lectio divina w chrześcijańskim znaczeniu (L. Saraceno). Pokazuje, na czym polega Boże czytanie Biblii w codzienności, jak prowadzi ono do „pałania serca” i kontemplacji, jak pomaga odczytać na nowo kierunek i sens życia. Mistrzem na tej drodze jest sam Jezus i Jego słowo. Spróbujmy w takim właśnie kluczu spotkać się z ewangelicznym opisem Łukasza. Chciejmy zgłębiać w tym wydarzeniu słowo, które „czyta nasze życie” i pomaga nam zobaczyć, co wydarza się w nas, gdy przyjmujemy je z wiarą. Obserwujmy przy tym uważnie, w jaki sposób nas ono prowadzi, jakie doświadczenia w nas budzi i do czego wzywa. Lectio: odnaleźć i usłyszeć serce tekstu Żywa i skuteczna lectio zakłada należytą auditio. Można bowiem czytać słowo i go nie słyszeć. Tymczasem pierwsze jest: „Słuchaj”. Trzeba najpierw usłyszeć słowo, uchwycić jego sens, jego główne przesłanie. Bez tego „usłyszenia” tekst pozostaje dla nas niemy i „bez sensu”. Tak było z uczniami idącymi do Emaus. Znali Pisma. Znali także samego Jezusa, słuchali Go często. Nie potrafili jednak czytać wydarzeń tak, jak czyta je Bóg. Ich oczy i uszy były na uwięzi własnych przeżyć. Słyszeli głównie siebie, swój ból, swoje oczekiwania... i rozczarowania. Nie byli w stanie usłyszeć więcej. Jest to sytuacja ucznia, który, choć jest „uczonym w Piśmie”, nie jest zdolny — w takim stanie — do duchowej lektury Pisma. Być może przebrnął nawet przez lekturę egzegetyczno-naukową, ale nie potrafi czytać do końca — w Duchu. Oczywiście, czytanie i rozumienie „litery” jest ważne. Bez uchwycenia sensu litery niemożliwe jest czytanie w Duchu. Samo określenie „Pismo” mówi nam, że spotkanie z żywym słowem dokonuje się najpierw przez spotkanie ze słowem pisanym. Jednak spotkanie z „literą” jest dopiero początkiem słuchania słowa. Pierwsze doświadczenie w lectio jest zwykle trudne. Oto pragniemy spotkać się ze słowem niezgłębionym, a napotykamy na ograniczoność „martwych” słów, które nierzadko są jak kamień (M. Masini). Pragniemy spotkać się z żywym słowem, a napotykamy na nieprzystępność litery. Św. Grzegorz tak zapala nas do lectio: „Jak z zimnego kamienia uderzanego młotem wyskakują gorące iskry, tak z czytania słowa Bożego, za natchnieniem Ducha Świętego uwalnia się ogień”. I zachęca: „Ucz się poznawać serce Boga w słowach Boga”. Warto podjąć trud przejścia poprzez „literę” słowa, ponieważ pod nią ukrywa się wciąż nam się udzielające życie Boga. Tym życiem — jak wyraźnie wskazuje św. Łukasz — jest sam Jezus, który wyjaśnia Pisma. W Nim każde wydarzenie staje się zbawcze. To On stanowi centrum tekstu Łukaszowego — nie uczniowie, nie ich oczekiwania czy rozczarowania. Należy rozpoczynać od wsłuchiwania się w Słowo. Kiedy uczniowie zaczynają skupiać się na Nim i słuchać Go, wówczas życiu zostaje przywrócony porządek i właściwy kierunek. Spostrzegamy, że przez Jego słowo wszystko staje się zrozumiałe. Meditatio: słowo dla mnie i o mnie Kiedy udaje nam się odnaleźć serce tekstu, owo centrum, którym jest sam Jezus, wtedy odnajdujemy sedno przesłania. Ono staje się dla nas kluczem do duchowej lektury. Dzięki niemu możemy teraz „zbierać” i zgłębiać słowo dla nas. Rozpoczyna się meditatio. W niej wszystko jest ważne: słowo, które jest zgłębiane, a także ten, kto je zgłębia. Słowo bowiem jest zawsze o mnie i dla mnie. Bóg mówi do mnie, aby przywrócić mi życie, oczyścić je, pogłębić. Im głębiej odczytuję słowo, a w nim Boga, tym głębiej odczytuję swoje życie. Tak dzieje się z dwoma uczniami idącymi do Emaus. Kiedy odczytują sens słowa, to znaczy poznają Jezusa, wtedy poznają głębiej siebie: poznają, że serce w nich pała. Zauważmy jednak, jak poznają Jezusa — serce Pism. Poznają Go przez Pisma. Taka właśnie jest istota medytacji: Pisma interpretują Pisma: scriptura sui ipsius interpres. Słowo wyjaśniane jest przez słowo. Gdy pojawia się Ten, który uczy czytać w Duchu, wtedy rozpoczyna się Boże czytanie. Zwróćmy najpierw uwagę na dynamikę wydarzenia. Dominuje w nim obraz drogi, na której nie brakuje momentów ciemności, bólu, beznadziei, zawodu, ale także pytań, poszukiwań, wielkich pragnień pałającego serca, światła, rozpoznania Chrystusa, który wciąż żyje — zarówno wtedy, gdy uczniowie Go nie rozpoznają, jak i wówczas gdy Go rozpoznają i gdy znika im sprzed oczu. Jest to droga, na której nie brakuje chwil odejścia, ucieczki, zatrzymania i powrotów. Każdy człowiek wierzący może na niej odnaleźć siebie ze wszystkimi swoimi uczuciami, pytaniami, ze smutkiem i z radością (kard. C. M. Martini). Droga, którą podążają dwaj uczniowie, zaczyna się w Jerozolimie, w jej najwyższym punkcie: gdy wszyscy znajomi Jezusa „stali z daleka” (Łk 23,49), patrząc, jak konał i modlił się: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Jezus modlił się także za dwóch uczniów, którzy nie wiedzą, co czynią, opuszczając górę i schodząc w dół, do Emaus, najniżej położonej części Judei. Szli coraz bardziej w dół, coraz bardziej pozbawieni nadziei, światła, radości, w dół własnego smutku i rozczarowania. Schodzili — można by powiedzieć — w dół, aż do granicy pytania o sens życia, aż do granicy rozpaczy. Św. Łukasz doskonale wydobył ich stan ducha. Być może przypomina to nasze doświadczenie życia, chwile, gdy „schodziliśmy w dół”, gdy smutek przeważał nad na-dzieją, apatia i lęk nad sensem życia. Kim są uchodzący z Jerozolimy uczniowie? Łukasz napisał: „dwaj z nich”. A więc — jak wynika z kontekstu wydarzenia opisanego wcześniej — dwaj spośród tych, którzy słyszeli od Magdaleny, Jana, Marii, Jakuba, że Jezus zmartwychwstał. Lecz wtedy ich słowa „wydały im się czczą gadaniną i nie dali im wiary” (Łk 24,11). Skąd taka reakcja? Kiedy byli na Kalwarii, widzieli z daleka, jakby z zewnątrz, na własne oczy, jak Jezus męczył się i umierał, jak „wyzionął ducha” (Łk 23,46). Nie mogli przebić się przez to, co zewnętrzne, i dostrzec jutrzenkę nadziei, życie pośród koszmarnej ciemności. Ich spojrzenie było czysto ludzkie, takie jak ich serce — nieskore do wierzenia. Tego spojrzenia wiary nie potrafili im także przywrócić inni, którzy byli przy pustym grobie i mieli widzenie aniołów, że On żyje (por. Łk 24,23). Im, uwięzionym w bólu, wydawało się, że tamci „wygadują niestworzone rzeczy”. „Tego samego dnia” — jak podkreśla Łukasz — uczniowie ci opuszczają Jerozolimę; „tego samego dnia”, czyli w stanie bólu i rozgoryczenia. Właśnie dlatego, że byli odurzeni bólem i mieli zamroczone spojrzenie, nie czuli, nie wiedzieli, nie widzieli, że idąc do małej wsi, oddalając się od miejsca, gdzie Jezus nie tylko umarł, ale i zmartwychwstał, idą donikąd. Przez opisany stan przeżyć i zachowanie uczniów natchniony tekst dotyka stanu naszego ducha — tego, co miało lub ma miejsce w naszym życiu: bólu, rozgoryczenia, zwątpienia, mylenia kierunków życia. Warto potem, na modlitwie, wrócić do tego, co wywołuje w nas Łukaszowy opis, starać się zachowywać w sercu słowa, które poruszają nas i konfrontują z naszym życiem. Teraz Łukasz pokazuje nam owych uczniów z bliska. Ujawnia jakby ich ból na twarzach, stan ducha, wspólne cierpienie. Pokazuje ich rozmawiających ze sobą. Nie jest to jednak zwyczajna rozmowa dwóch ludzi, którzy spacerują i sobie gwarzą, idąc do „spokojnej wsi”. Oni „rozmawiali i rozprawiali ze sobą”, żywo dyskutowali. Chodzi więc o ludzi, którzy coś bardzo mocno przeżywają, którzy — jak za chwilę napisze Łukasz — są rozczarowani. Co to znaczy? Czują się zranieni w swych oczekiwaniach, zawiedzeni: „A myśmy się spodziewali...” (w. 21). Kiedy dwóch zranionych mówi o swoich ranach, wtedy ranią się jeszcze bardziej i ból ulega pomnożeniu. Ból rozczarowania więzi ich oczy (zob. w. 16). Ich trudne uczucia mają władzę nad nimi. Widzą tylko ból i nie rozpoznają w przechodniu Jezusa — właśnie Tego, za którym tęsknili, z którym wiązali ogromne nadzieje i po którym się tyle spodziewali. To właśnie o Nim namiętnie dyskutowali. Tymczasem jest On dla nich jak obcy. Doskonale wydobył to Łukasz, pisząc, że kiedy Jezus dołączył do nich i zapytał, o czym rozprawiają, „zatrzymali się smutni” (w. 17), mówiąc do Jezusa: „Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało” (w. 18). W bólu i w zdenerwowaniu wypowiadają prawdę nie tyle o Jezusie, ile o sobie, choć nie są tego świadomi. Do tej pory byli w stanie wielkiego cierpienia, zagubienia, rozczarowania. Te uczucia jeszcze bardziej ujawniły się w rozmowie z Jezusem. Ale to właśnie On jest centrum Ewangelii. On jest w sercu także tego wydarzenia. Tam, gdzie jest Jezus, dokonuje się przełom. Następuje on właśnie wtedy, gdy do schodzących „w dół” zbliża się Zmartwychwstały. Jego podejście, nacechowane wielką subtelnością, oraz pytania, jakie stawia, ujawniają niezwykłą pedagogię. Jezus zadaje pytanie, o czym rozprawiają, nie dlatego, że nie wie, ale dlatego, aby oni sami opowiedzieli, co się w nich dzieje, aby usłyszeli siebie wobec trzeciej osoby, której na razie nie rozpoznają, aby w ten sposób nabrali dystansu do swoich przeżyć. Najpierw następuje wybuch emocji: są smutni, zdenerwowani, ujawniają swoje rozczarowanie: „A myśmy się spodziewali” (w. 21). Okazuje się, że opowiadają ewangeliczny kerygmat, ale tylko do połowy (kard. C. M. Martini). Ból nie pozwala im pójść dalej. Mówią w szczegółach o śmierci Jezusa i toną w pesymizmie. Nie widzą dalszych wydarzeń i nie widzą życia dla siebie w Jerozolimie. W ich relacji istnieje jedynie negatywne przesłanie. Był to, mimo wszystko, bardzo ważny moment. Jezus podprowadził ich do wypowiedzenia zalegającej w sercu goryczy. Kiedy już się wyżalili, wówczas Jezus zaczyna mówić. Używa mocnego słowa, które dla zasklepionych w lęku i bólu jest jak uderzenie młotem, ale jest także pierwszą iskrą światła wyprowadzającą ich z ciemności. Jezus mówi: „O nierozumni (anoetoi)”, co oznacza także: bezmyślni, twardzi, twardogłowi. Słowo to zwraca uwagę nie na chorobę ich rozumu, ale serca. To ich schorzałe serce jest powodem takiego patrzenia na wydarzenia. Jezus mówi, że jest „nieskore (bradeis) do wierzenia”, czyli powolne, opieszałe. Jezus dobiera trudne, ale żywe słowa, które skutecznie „reanimują” ich serca. Być może już w tym momencie ich serca zaczęły pałać (zob. w. 32). Jezus, chociaż jeszcze tego nie dostrzegają, przez słowo uzdrawia ich serca. Z chwilą gdy zaczyna im wyjaśniać Pisma, ich droga zmienia kierunek. Chociaż fizycznie są w drodze do Emaus, duchowo już zaczynają powracać do Jerozolimy. Owoc słowa ujawni się w swoim czasie. Ale ziarno już znalazło glebę i rozpoczęło „bieg życia”. Tak więc Jezus przywołuje słowa Pisma. Do tej pory ich ludzkie słowa, pochodzące z chorego serca, coraz bardziej ich zamykały. Jezus wprowadza w ich serce słowa Pisma, słowa życia. Zwróćmy jednak uwagę, że słowa Pisma stają się żywe, ponieważ odczytuje je Jezus. Uczniowie mogą przez Jezusa odczytać Pisma. Tylko w ten sposób. To Jezus, Słowo ostateczne, prowadzi do ostatecznego wyjaśnienia Pisma. W Nim każde, nawet najbardziej trudne słowo z czasem staje się zrozumiałe. Bez Jezusa uczniowie nie byli w stanie odczytać Pisma. On stał się ich światłem, dzięki któremu rozumieją to, co przecież już wcześniej czytali. Podobnie jest z naszym odczytywaniem słowa. Łukasz pisze, że Jezus „wykładał im” (w. 27), czyli otwierał zamknięte przed nimi drzwi do objawionej prawdy. Wyjaśniał słowa, które odnosiły się do Niego, a więc odwrócił ich uwagę od nich samych, a skupił na Nim samym. Kiedy Jezus zaczyna wyjaśniać im Pisma, wtedy także zaczyna się wyjaśniać ich życie. Jak długo sami interpretowali słowo przez swoje twarde serce i obciążone spojrzenie, ich życie pozostawało w mrokach niewiedzy, a słowo — tak im się zdawało — zawodziło. Kiedy zaczęli słuchać słowa, tak jak Jezus je słyszy, zaczęło ono interpretować ich życie. Wtedy odsłoniło się znaczenie nawet najbardziej bolesnych wydarzeń. Zaczęli nawet dostrzegać sens cierpienia: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć?” (w. 26). Co się dzieje? Zauważmy, że Jezus jest bardzo cierpliwy, nie skraca drogi. Zniża się do ich poziomu. Idzie z nimi w dół. Tłumaczy, wyjaśnia i czeka, aż ich serce będzie zdolne przyjąć słowo. „Ludzie — jak mówi mądrość żydowska — są w stanie usłyszeć tylko to, co są gotowi usłyszeć”. Spotkanie uczniów z Jezusem, Słowem Wcielonym, przypomina, że Bóg mówi do każdego z nas w sposób indywidualny, uwzględnia naszą siłę i przygotowanie (M. Masini). Św. Grzegorz Wielki wyraził tę prawdę w doskonale sformułowanej sentencji: Scriptura crescit cum legente — „Pismo rośnie wraz z czytającym”. Zwraca ona uwagę na doświadczenie, w które wchodzimy za każdym razem, gdy otwieramy Biblię i zaczynamy czytać pierwsze litery i słuchać pierwszego dźwięku, w którym objawia się pokorne słowo Boga. Podczas każdego czytania Biblii dzieje się coś niezwykłego. Wszechpotężne, nieogarnione słowo Boga z dzieckiem rozmawia jak dziecko, z młodzieńcem jak młodzieniec, z dorosłym jak dorosły. „W Piśmie świętym objawia się — jak czytamy w konstytucji Dei Verbum — bez żadnego jednak uszczerbku dla prawdy i świętości Boga, przedziwne «zniżanie się» wiecznej Mądrości, «abyśmy dowiedzieli się o niewysłowionej łaskawości Boga oraz o tym, jak bardzo w swej trosce i staraniu dostosował do nas sposób przemawiania»” (13). Oratio: serce rozmodlone przez słowo Wróćmy do uczniów. Są jak nieporadne dzieci, jakby w stanie napięcia. Jeszcze nie rozpoznali Jezusa, ale czują, że Jego słowa ich dotykają. Chcą trwać przy słowach, których owoców jeszcze nie widzą. Łukasz daje nam niezwykłą lekcję, której ikoną w jego Ewangelii pozostaje Maryja: zachowywała i rozważała słowa, których zrozumienia nie miała. Uczniowie proszą Jezusa: „Zostań (meinon) z nami!” (w. 29). Wszedł więc i został z nimi pod jednym dachem, czyli w zażyłej więzi, w blis-kości. Trwają w słowie. Przebywają razem. Miejsce, gdzie przebywają, ich życie, staje się domem Słowa. To trwanie „serca przy sercu” owocuje nowym wydarzeniem, którego sami nie mogli przewidzieć. Prowadzi ich do kolejnego przełomu. Contemplatio: serce, które pała Obecność Jezusa przełamuje stan ducha uczniów, ich spojrzenie i cierpienie. „Odmówił błogosławieństwo, połamał go [chleb] i dawał im” (w. 30). Jezus od słów przechodzi do znaków. Co oznacza Jego gest? Przełamanie chleba to znak życia. Ten znak dotyczy uczniów, tego, co tu i teraz w nich się dzieje. Obecność Jezusa pokonuje w nich śmierć. Wtedy „otworzyły się im oczy i poznali Go” (w. 31). Odczytali swoje życie jako historię zbawienia. Tam, gdzie odczuwali największą beznadzieję, rodziło się nowe życie. Zaczęli widzieć życie z perspektywy Jezusa. I kiedy Go poznali, „On zniknął im z oczu” (w. 31). Ich serce zostało przemienione. Otrzymali nowe spojrzenie. Poczuli w sobie życie, które nosili w zalążku. „I mówili między sobą: «Czy serce nie pałało w nas...?»” (w. 32). Nie ma nic piękniejszego, niż doświadczać obecności Boga pośród codzienności i modlić się nią. Człowiek kontemplacji potrafi rozpoznać obecność Boga w najprostszych znakach codzienności i kroczyć z Nim w jednym kierunku, nawet wtedy, gdy wydaje się, że On znika sprzed oczu... Contemplatio jest więc doświadczeniem, które dokonuje się w codzienności. Nie jest ucieczką od tego czasu, ale wręcz przeciwnie — odnalezieniem jego centrum. Ten, kto dzięki słowu odnajduje Jezusa jako centrum życia, odnajduje także sens codzienności. Jezus znika, to znaczy pozostawia uczniom pełną wolność w kierowaniu swoim życiem. Pozostaje nadal obecny — jak wtedy, gdy wyruszyli w drogę do Emaus, gdy kłócili się, gdy zatrzymali się smutni. Uzdrawia serca i pozwala, aby biły rytmem ich życia i wiary. Niczego nie narzuca, nie wymusza. Pozostaje jakby w cieniu — nawet wówczas, gdy idziemy w odwrotnym kierunku, gdy żyjemy pełni bólu — lecz zawsze obecny: w słowie, Eucharystii, w wielu przechodniach, w znakach pros-tych jak chleb. Zawsze pragnie jednego: zmartwychwstać. Taka jest też konkluzja Łukasza. Napisał: „W tej samej godzinie, zabrali się i wrócili do Jerozolimy”. Używa określenia anastantes — „powstawszy”, a więc tego samego, które zostało użyte w relacji o zmartwychwstaniu Jezusa. Oni nie tylko powstali od stołu. W sensie duchowym: oni powstali z martwych! (I. Gargano). Takie powstanie nie mogło się dokonać o ludzkich siłach. Krzysztof Wons SDS (ur. 1959), rekolekcjonista, kierownik duchowy, teolog duchowości, dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie, redaktor naczelny „Zeszytów Formacji Duchowej”. Ostatnio opublikował w cyklu lectio divina książki Uwierzyć Jezusowi. Rekolekcje ze św. Markiem i Powierzyć się Jezusowi. Rekolekcje ze św. Mateuszem. opr. aw/aw Pocałunki: rodzaje i 20 porad jak całować idealnie- ZOBACZ ZDJĘCIA: Pocałunki od lat były przedstawiane za pomocą malarstwa. Tutaj para kochanków w wykonaniu hiszpańskiego artysty Francesco Hayez. Pocałunki: najlepsze są te namiętne, ale przede wszystkim- autentyczne!
Z okazji uroczystości Wniebowzięcia NMP prezentujemy kazanie jednego z najwybitniejszych pisarzy cysterskich - bł. Elreda z Rievaulx. Bł. Elred z Rievaulx (1110-1166) to jeden z najznamienitszych przedstawicieli duchowości cysterskiej. Młodość spędził na dworze szkockiego króla Dawida I, a następnie wstąpił do cysterskiego klasztoru w Rievaulx, niedaleko Yorku, gdzie po latach został opatem. Jego spuścizna pisarska opiera się na starożytnej tradycji i czułej duchowości, w której przyjaźń ludzka prowadzi do miłości Boga, gdyż, jak pisał, „dla stworzenia rozumnego nie ma innego szczęścia, jak przylgnięcie do Boga”. Prezentowane kazanie na Wniebowzięcie NMP jest jednym z dwóch, jakie zachowało się na tę uroczystość. Podobnie, jak współcześni Elredowi ojcowie cysterscy, komentuje on ewangelię św. Łukasza o Marcie i Marii, gdyż tę właśnie perykopę czytano w dzień Wniebowzięcia Maryi. Opat z Rievaulx wydobywa z tekstu biblijnego wiele alegorii i aluzji i, jako zatroskany ojciec wspólnoty, próbuje zaaplikować te prawdy do życia swoich braci: Maria i Marta ze swoimi odmiennymi obowiązkami powinny być udziałem każdego mnicha, do świętości prowadzi równowaga w wypełnianiu obydwu zadań. Maryja dzięki doskonałemu połączeniu tych cnót, zgotowała w swym sercu najlepszą gościnę dla Jezusa. Należy jeszcze zaznaczyć pewną trudność translatorską. Otóż tekst Wulgaty, którym posługiwał się Elred, nazywa miejsce, gdzie mieszkały siostry Marta i Maria castellum, a więc „zamkiem”, stąd autor buduje swoje alegorie, opierając się na wyglądzie znanych sobie zamków. Współczesne polskie przekłady używają w tym miejscu słowa „wieś”. W poniższym tłumaczeniu to samo słowo castellum oddano raz jako „wieś”, gdy kontekst wskazuje na miejsce gościny Jezusa, innym razem jako „zamek”, kiedy chodzi o alegorię trzech cnót. PL 195, 303 KAZANIE XVII BŁ. ELREDA Z RIEVAULX NA WNIEBOWZIĘCIE NAJŚW. MARYI PANNY Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria (Łk 10, 38-39). Usłyszeliście w ewangelii o wielkim szczęściu dwóch niewiast. Zaiste, bracia, wielkie szczęście spotkało Martę, która przyjęła tak znacznego gościa, która Mu usługiwała, która była zajęta wyświadczaniem Mu przysług. Wielkie szczęście spotkało Marię, która rozpoznała wzniosłość owego Gościa, która słuchała Jego mądrości i zakosztowała Jego słodyczy. To bowiem opowiada ewangelista, że Pan nasz Jezus Chrystus przyszedł do jednej wsi, a tam pewna niewiasta imieniem Marta przyjęła Go do swego domu i usługiwała Mu. Miała ona siostrę imieniem Maria, która natychmiast, gdy tylko przyszedł Jezus, pobiegła do Jego stóp, usiadła i słuchała Jego słodkich słów. Tak bardzo była skupiona na słowach Pana, że nie troszczyła się o nic, co działo się w domu ani o to, co mówi kto inny, czy jak bardzo jej siostra pracowała. Kto bowiem z was, gdyby Pan nasz chodził po ziemi i chciał przyjść do waszego domu, nie ucieszyłby się przedziwną i niewymowną radością? Co więc powiemy, bracia? Skoro nie ma Go już na ziemi w sposób cielesny, skoro nie możemy przyjąć Go w sposób cielesny, powinniśmy zatem porzucić nadzieję na Jego przyjście? Nie, przygotujmy nasze domy, a bez wątpienia przyjdzie nam z pomocą i to skuteczniej, niż gdyby miał przyjść cieleśnie. Niewątpliwie, owe niewiasty były szczęśliwe, że przyjęły Go cieleśnie, ale o wiele bardziej szczęśliwi są Ci, co przyjęli Go duchowo. W owym czasie bowiem wielu przyjmowało Go cieleśnie. Jedli z Nim i pili, ale ponieważ nie przyjęli Go duchowo, pozostali w swojej nędzy. Któż bardziej nieszczęśliwy od Judasza? A przecież i on cieleśnie usługiwał Panu. Powiem więcej: sama Najświętsza Maryja Panna, której chwalebne Wniebowzięcie dzisiaj obchodzimy, była bez wątpienia szczęśliwa, gdyż w ciele przyjęła Syna Bożego, jednak była jeszcze szczęśliwsza, bo przyjęła Go w swojej duszy. Skłamałbym, gdyby sam Pan o tym nie powiedział. Wczoraj czytaliśmy, jak pewna kobieta rzekła do naszego Pana: Błogosławione łono, które Cię nosiło i piersi, które ssałeś (Łk 11, 27). A Pan jej odpowiedział: Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je (Łk 11, 28). Przygotujmy zatem, bracia, swego rodzaju duchową wieś, aby przyszedł do nas Pan nasz. Powiem otwarcie: jeśli święta Maryja nie przygotowałaby takiej wsi wewnątrz siebie, Pan Jezus nie wszedłby do jej łona, ani do jej duszy, ani także nie czytano by tej ewangelii dzisiaj w jej uroczystość. Przygotujmy zatem tę wieś. Wieś, aby była warowna, musi mieć trzy rzeczy: fosę, mury i wieżę. Najpierw fosę, potem nad fosą mury, na koniec wieżę, która od tamtych jest mocniejsza i wznioślejsza. Mury i fosa strzegą się nawzajem: gdyby nie było fosy, ludzie mogliby jakimś podstępem zbliżyć się do murów, aby je podkopać. Gdyby nie było murów nad fosą, mogliby zbliżyć się do fosy i ją zasypać. Wieża strzeże wszystkiego, bo jest wyższa od wszystkiego. Wejdźmy już do naszej duszy i zobaczmy, jak wszystkie te rzeczy winny urzeczywistnić się w nas duchowo. Czymże jest fosa jeśli nie zagłębieniem w ziemi? Drążmy więc serce nasze, tam gdzie nisko leży ziemia. Usuńmy ziemię, która jest wewnątrz i wyrzućmy ją do góry, tak bowiem kopie się fosę. Ziemią, jaką mamy wziąć i rzucić w górę jest nasza ziemska słabość. Niech nie kryje się ona wewnątrz, ale niech zawsze będzie nam przed oczyma, by w sercu naszym powstała fosa, to znaczy pokora i głęboka ziemia. Zatem, bracia, ta fosa to pokora. Przypomnijcie sobie, co powiedział ów ewangeliczny ogrodnik o drzewie, które pan winnicy chciał wyciąć, gdyż nie znalazł na nim owoców: Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem (Łk 13, 8). Chciał wokół niego wykopać fosę, to znaczy nauczyć je pokory. Tak więc, bracia, zacznijmy budować tę wioskę. Tylko wtedy jednak będziemy mogli budować, a nie sprowadzać nieszczęście na naszą głowę, kiedy w sercu naszym będzie fosa, to jest prawdziwa pokora. O, jak dobrą fosę wykopała sobie błogosławiona Maryja! Zaiste, bardziej zważała na własną słabość niż na całą swą godność i świętość. Wiedziała bowiem, że to co było słabe, z Niej było, to zaś że była święta, że była matką Boga, Panią aniołów, świątynią Ducha Świętego, była wyłącznie dzięki łasce Bożej. Wyznawała zatem pokornie, to co od Niej pochodziło: Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa (Łk 1, 38) i dalej: Wejrzał na uniżenie swojej służebnicy (Łk 1, 48). Po ukończeniu fosy, musimy zbudować mur. Ten duchowy mur to czystość. Mur ten jest bardzo mocny, zachowuje ciało nienaruszone i niezabrudzone. Mur ten ochrania fosę, o której mówiliśmy, tak by nie mogła zostać zasypana przez wrogów. Gdy bowiem ktoś traci czystość, zaraz całe serce napełnia się brudami i nieczystościami, aby pokora czyli duchowa fosa już zupełnie znikła z serca. Ale, tak jak mur ochrania tę fosę, tak trzeba by fosa chroniła mur. Kto bowiem porzuca pokorę, nie zdoła zachować czystości ciała. Stąd zdarza się, że niekiedy traci się dziewictwo zachowane od dzieciństwa do starości, bo kiedy duszę plami pycha, ciało ulega splamieniu przez rozwiązłość. Święta Maryja miała ten mur w sobie doskonalej niż ktokolwiek inny. Ona bowiem jest dziewicą świętą, nietkniętą, której dziewictwa, niczym muru niezdobytego, nigdy nie zdołało naruszyć cokolwiek od współziomków, ani też żadna machina, czyli pokusa diabelska. Była dziewicą przed zrodzeniem, dziewicą w zrodzeniu, dziewicą po zrodzeniu. Jeśli jednak już naśladujecie Maryję i posiadacie już ową fosę pokory, konieczne jest, byśmy zbudowali wieżę miłości. Miłość to wielka wieżą, bracia moi. Jak wieża zazwyczaj wznosi się ponad inne budowle zamku, tak miłość jest ponad innymi cnotami, które duchowo budują duszę. Dlatego mówi Apostoł: Ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą (1 Kor 12, 31). Powiedział to o miłości, bo to ona jest tą doskonalszą drogą, która prowadzi do życia. Ktokolwiek znajduje się w tej wieży, nie lęka się swoich wrogów, bo doskonała miłość usuwa lęk (1 J 4, 18). Bez tej wieży zamek duchowy, o którym mówimy jest słaby. Kto bowiem ma mocny mur czystości, a jednocześnie potępia albo osądza swego brata, nie okazuje mu takiej miłości, jaką powinien. Ponieważ nie ma wieży, jego nieprzyjaciel zdobywa mury i zabija jego duszę. Podobnie, jeśliby uchodził za pokornego przez swój strój, pożywienie, przez pochylenie głowy, jeżeli wewnątrz miałby złość w stosunku do swoich przełożonych i braci, taka fosa pokory, jaką ma, nie zdoła obronić go przed wrogiem. Któż wypowie, jak doskonałą wieżę posiadała Najświętsza Maryja? Jeśli Piotr miłował swojego Pana, jak bardzo błogosławiona Maryja miłowała Pana i Syna swojego! Natomiast jak bardzo miłuje swoich bliźnich, to znaczy ludzi, wskazują wielorakie cuda i objawienia, przez które Pan raczył ukazać, że Ona w sposób szczególny modli się do swojego Syna za cały rodzaj ludzki. Bracia, nie ma potrzeby, bym wytężał się, aby ukazać Jej miłość – jest ona tak wielka, że żaden umysł nie zdoła jej sobie wyobrazić. Bez wątpienia jest to wieś, do której raczył przyjść Jezus. Bez wątpienia, szczęśliwsi są ci, którzy przyjmują Go duchowo w takiej wsi, niż ci, którzy wówczas przyjęli Go cieleśnie do swego domu. Dlaczego jednak ewangelista przemilcza nazwę wsi i mówi tylko tyle, że Jezus przyszedł do pewnej wsi? „Pewnej” oznacza swoistą osobliwość, zatem to właśnie odnosi się do Naszej Najświętszej Pani. Ona to bowiem jest pewną osobliwą wsią, gdyż w żadnym człowieku nie spotkamy takiej pokory, w żadnym tak doskonałej czystości, w żadnym tak znakomitej miłości. Bez wątpienia jest Ona osobliwą wsią, którą założył Ojciec, Duch Święty uświęcił, do której wszedł Syn, którą cała Trójca wybrała na swoją szczególną gospodę. Oto wieś, do której przyszedł Jezus. Przyszedł pomimo drzwi zamkniętych, wyszedł pomimo drzwi zamkniętych, jak to przepowiedział święty Ezechiel: Zaprowadził mnie do zewnętrznej bramy przybytku, która skierowana jest na wschód; była jednakże zamknięta (Ez 44, 1). Bramą wschodnią jest Najświętsza Maryja, ponieważ brama, która skierowana jest na wschód, najpierw otrzymuje jasność słońca. Tak i Najświętsza Maryja, która zawsze skierowana była na wschód, to znaczy na jasność Boga, najpierw przyjęła w sobie promień, a nawet całą pełnię jasności tego prawdziwego Słońca, czyli Syna Bożego, o którym powiedział prorok Zachariasz: Nawiedził nas Wschód z wysoka (por. Łk 1, 78). Brama ta była zamknięta i dobrze zabezpieczona. Nieprzyjaciel nie znalazł żadnego sposóbu dojścia, ani nawet żadnego prześwitu. Była zamknięta i opieczętowana pieczęcią czystości, której wejście Pana nie tylko nie złamało, ale raczej bardziej utwierdziło ją i umocniło. Ten bowiem, który darzy dziewictwem, swoją obecnością nie pozbawia dziewictwa, ale jeszcze bardziej je wzmacnia. Do tej zatem wsi przyszedł Jezus. My zaś, bracia, jeśli mamy wewnątrz tę duchową wieś, o której mówimy, bez wątpienia przyjdzie do nas Jezus. Lecz do błogosławionej Maryi przyszedł nie tylko duchowo, ale także cieleśnie, bo z Niej przyjął ciało. Tam pewna niewiasta imieniem Marta przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę imieniem Maria (Łk 10, 38-39). Jeśli zatem, bracia, według tego, co powiedziałem, nasza dusza stała się wsią-zamkiem, trzeba, by zamieszkały w niej dwie kobiety: jedna, która usiadłaby u stóp Jezusa, aby słuchać słów Jego, druga, która by Mu służyła, aby się posilił. Zobaczcie, bracia: jeśli w domu tym byłaby tylko Maria, nie byłoby komu podać Panu strawy. Jeśli byłaby tylko Marta, nie byłoby komu radować się słowami i obecnością Pana. Zatem, bracia, Marta oznacza to działanie, przez które człowiek trudzi się dla Chrystusa, Maria zaś – ów odpoczynek, w którym człowiek odkłada na bok działanie ciała i rozkoszuje się słodyczą Boga, czy to przez czytanie, czy przez modlitwę, czy też przez kontemplacię. Tak więc, bracia, jak długo Chrystus jest ubogi, chodzi pieszo po ziemi, łaknie, pragnie, doznaje pokus, konieczne jest, by w jednym domu przebywały te dwie kobiety, to znaczy, aby w jednej duszy znajdowały się te dwa rodzaje działania. Jak długo ty jesteś na ziemi i ja, i kto inny, jeśli tylko jesteśmy Jego członkami, On sam jest na ziemi. Jak długo ci, którzy są Jego członkami łakną i pragną, doznają pokus, tak długo Chrystus łaknie, pragnie, doznaje pokus. Dlatego On sam powie w dniu sądu: Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40). Zatem, bracia, w tym biednym i trudnym życiu, konieczne jest, by w naszym domu była Marta, ażeby dusza nostra trudziła się około cielesnych uczynków. Dopóki bowiem musimy jeść i pić, dopóty trzeba nam przez czuwania, posty i znoje ujarzmiać nasze ciała. To jest cząstka Marty. Jednakowoż, w duszy naszej musi być także Maria, to jest działanie duchowe. Nie powinniśmy bowiem oddawać się jedynie sprawom cielesnym, ale niekiedy przystanąć i patrzeć jak miły, jak słodki jest Pan (por. Ps 33, 9), usiąść u stóp Jezusa, słuchać Jego słowa. Żadną miarą bowiem nie powinniście zaniedbywać Marii ze względu na Martę, ani Marty przez wzgląd na Marię. Bo gdybyście zaniedbali Martę, kto podałby Jezusowi strawę? Gdybyście zaniedbali Marię, cóżby wam przyszło z tego, że Jezus wszedł do waszego domu, skoro niczego nie skosztowalibyście z Jego słodyczy? Wiedzcie, bracia, że nigdy w tym życiu te kobiety nie powinny być rozdzielane. Gdy nadejdzie ów czas, kiedy to Jezus nie będzie ubogi, ani zgłodniały, ani spragniony, ani nie będzie mógł doznawać pokus, wówczas jedynie Maria, czyli działanie duchowe, zajmie cały dom, to jest duszę naszą. Ujrzał to św. Benedykt, a raczej Duch Święty w św. Benedykcie. Z tego powodu nie tylko powiedział i postanowił, abyśmy przykładali się do czytania niczym Maria oraz przewidział pracę, niczym Marta, ale zalecił nam obydwa te zajęcia i przeznaczył pewne godziny na działanie Marty, inne zaś godziny na działanie Marii. Te dwa działania były doskonale obecne u błogosławionej Maryi, naszej Pani. To że odziewała naszego Pana, że Go karmiła, nosiła, że z Nim uciekała do Egiptu – to wszystko odnosi się do działania cielesnego. Skoro zaś przechowywała wszystkie te słowa i rozważała je w swoim sercu (Łk 2, 19), rozmyślała o Jego Bóstwie, kontemplowała Jego potęgę, kosztowała Jego słodyczy – to wszystko odnosi się do Marii. Słusznie więc notuje ewangelista: Maria usiadła u nóg Jezusa i przysłuchiwała się Jego mowie (Łk 10, 39). W roli Marty święta Maryja nie siedziała u stóp Jezusa, uważam nawet, że sam Pan Jezus siadywał u stóp swojej najsłodszej Matki. Ewangelista bowiem mówi, że On sam był im poddany (Łk 2, 51). Jednakże, zgodnie z tym, że widziała i poznawała Jego Bóstwo, bez wątpienia siadywała u Jego stóp, gdyż upokarzała się przed Nim i uważała się za Jego służebnicę. W roli Marty usługiwała Mu jako słabemu, maleńkiemu, głodnemu i spragnionemu, bolała podczas Jego męki, podczas prześladowań, jakich doznawał od żydów. Przeto zostało Jej powiedziane: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele (Łk 10, 41). W roli Marii błagała Go jako Pana, jako Pana czciła, chłonęła, jak tylko mogła Jego duchową słodycz. Zatem, bracia moi, dopóki trwamy w tym ciele, na tym wygnaniu, w tym miejscu pokuty, wiedzmy, że bliższe nam i bardziej przyrodzone jest to, co Pan powiedział do Adama: W pocie oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie (Rdz 3, 19) – bo taka jest rola Marty. Natomiast wszystko cokolwiek kosztujemy z duchowej słodyczy jest jedynie, że się tak wyrażę, przekąska, dzięki której Bóg podtrzymuje nas w naszej słabości. Tak więc, bracia najdrożsi, starajmy się pilnie czynić to, co należy do Marty i z wszelką bojaźnią i troską wykonujmy to, co przynależy do Marii, abyśmy nie zaniedbali roli jednej przez wzgląd na rolę drugiej. Będzie się niekiedy zdarzało, że Marta chciałaby, by Maria wykonywała jej pracę, ale nie jest jej to dane. Panie, mówi, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła (Łk 10, 40). To jest pokusa. Zobaczcie więc, bracia, że kiedy w godzinach, w których winniśmy oddawać się czytaniu i modlitwie, nasz umysł podsunie nam myśl, byśmy poszli do takiej lub innej pracy, jakby to było konieczne, wówczas to, w pewien sposób Marta woła Marię, by jej pomogła. Pan jednak sądzi dobrze i sprawiedliwie. Nie każe, by Marta usiadła z Marią, nie każe też, żeby Maria wstała i usługiwała z Martą. Owszem, lepsza, słodsza i milsza jest cząstka Marii, nie chce On jednak, żeby Marta przez nią odstąpiła od swojej pracy. Cząstka Marty jest bardziej mozolna, ale nie chce, aby zakłócono pokój Marii. Chce zatem, by obydwie wykonywały własne zadania. Kto z kolei myśli, że niektórzy ludzie mają w tym życiu spełniać rolę jedynie Marty, inni znowu mają wykonywać zadania tylko Marii, bez wątpienia błądzi i niczego nie pojmuje. Obie te kobiety są w jednej wsi, obie mieszkają w jednym domu, obie są wdzięczne i miłe Panu, obie przez Pana umiłowane, jak to mówi Ewangelia: Jezus miłował Marię, Martę i Łazarza (J 11, 5). Albo niech też powie, któryż ze świętych ojców doszedł kiedykolwiek do doskonałości bez jednego z obydwu tych działań. Każdy z nas musi wykonywać obydwie role. Bez wątpienia, w określonych godzinach winniśmy zajmować się tym, co należy do Marty, w innych zaś tym, co jest Marii, chyba że zajdzie konieczna potrzeba, która to nie zna prawa. Powinniśmy przeto troskliwie strzec owych godzin, które ustanowił dla nas Duch Święty: mianowicie, byśmy w czasie czytania trwali w jednym miejscu i w spokoju, nie ulegając lenistwu czy znużeniu, nie oddalając się od stóp Jezusa, lecz siedźmy tam i słuchajmy Jego słowa. Z kolei w czasie pracy bądźmy pracowici i ochotni i w żaden sposób nie zaniedbujmy posługiwania prawdzie, szukając spoczynku. Nigdy nie mieszajmy tych dwóch rzeczy, chyba że jedynie przez posłuszeństwo, nad które nie wolno nam przedkładać ani odpoczynku, ani pracy, ani działania, ani kontemplacji, ani nic zgoła, chyba że przez posłuszeństwo, będziemy zmuszeni, że się tak wyrażę, oddalić się nawet od samych stóp Jezusa. Oczywiste jest bowiem, że, chociaż milej jest Marii siedzieć u stóp Jezusa, to jednak, gdyby Pan jej kazał, bez najmniejszego wahania, wstałaby i usługiwała wraz ze swoją siostrą. Pan jednak nie kazał, aby w tym wydarzeniu zalecić obydwa rodzaje działania: tak byśmy starali się, jeśli nie jest nam nakazane coś innego, zawsze pilnie strzec ich obydwu i nie opuszczać jednego dla drugiego. Należy jeszcze rozważyć, to co powiedział Pan: Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. Wielką pociechę dał nam Pan w tych słowach. Będziemy pozbawieni cząstki Marty, ale nie pozbawią nas cząstki Marii. Komu nie uprzykrzyłyby się te trudy i ta nędza, gdyby miałby być z nami na zawsze? Dlatego Pan nas pociesza. Bądźmy zatem mężni, mężnie znośmy te trudy i nędze, wiedząc, że będą miały swój kres. Tak samo, któż przykładałby wagę do owych pociech duchowych, jeśli nie miałyby trwać dłużej niż trwa to życie? Ale cząstki Marii nie będziemy pozbawieni, więcej nawet, będzie ona jeszcze większa. To, co tutaj zaczynamy kosztować w jakiejś drobnej kropelce, po tym życiu będziemy pili aż do swoistego duchowego upojenia, tak jak to mówi prorok: Będą się sycili obfitością Twego domu, będziesz ich poił potokiem Twego szczęścia (Ps 35, 9). Nie dajmy się więc pokonać tym trudnościom, ponieważ będą zabrane od nas. Pragnijmy gorąco smaku Bożej słodyczy, tu się bowiem co prawda zaczyna, lecz po tym życiu wydoskonali się w nas i zostanie w nas na wieki. Niech w osiągnięciu tego dopomaga nam błogosławiona Maryja u swojego Syna, Pana naszego, który z Ojcem i Duchem Świętym żyje i króluje na wieki wieków. Amen. tłum. br. G. OCist
yu5CSff.